Recenzja filmu

Brigitte Bardot cudowna (2021)
Lech Majewski
Kacper Olszewski
Joanna Opozda

Gorycz i nostalgia

Symbolem rozczarowującej klęski, którą okazuje się "Brigitte Bardot cudowna", jest gigantyczna rakieta pojawiająca się w finale. Ta z pozoru niesamowita fabularna atrakcja, fajerwerk, na który
Coraz trudniej bronić artystycznych wyborów Lecha Majewskiego – wyznaję to z pewną goryczą jako zagorzały zwolennik reżysera, który zawsze wydawał się osobną wyspą na mapie polskiego kina. Na tle szarzyzny i mizerii rodzimych filmów po 1989 roku twórczość zakochanego w renesansowej sztuce autora promieniała unikalną wyobraźnią, erudycyjną głębią oraz formalną samoświadomością. Majewski nie oddał się wyłącznie objęciom X muzy, realizując się także jako pisarz, poeta, malarz czy twórca oper i spektakli teatralnych, a ta rzadka wszechstronność sprawiła, że w jego filmach przecinały się wpływy różnych mediów i tekstów kultury. Bogactwo interseksualnych odniesień i inspiracji nigdy nie przesłaniało jednak sedna opowieści. Do czasu. Już "Onirica" zapowiadała kryzys w karierze reżysera, a rozdęta i wyzuta z życia "Dolina Bogów" upewniła, iż zagubił gdzieś świeżość spojrzenia i estetyczne wysmakowanie. "Brigitte Bardot cudowna" niby nie jest tak dziwacznym, quasi-symbolicznym tworem jak oba wspomniane tytuły, ale i tak podpada pod kategorię ambitnych porażek, niespełnionych rozliczeń z latami młodzieńczymi.  



Wprawdzie kino MajewskiegoJanusz Majewski zawsze było przesycone wątkami autobiograficznymi, ale jeszcze nigdy autor "Angelusa" nie zaczerpnął aż tyle z osobistych doświadczeń. Adaptując swą powieść "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot Cudownej", twórca zanurza się w świat dzieciństwa naznaczonego przez nieobecność ojca, mękę szkolnej edukacji, przewrotność inicjacyjnych prób i narodziny popkulturowych fascynacji. Główny bohater Adam, czyli alter ego reżysera, dorasta w czasach PRL-u, marząc o powrocie taty z Anglii i uciekając od siermiężnej rzeczywistości w sferę filmowych i muzycznych fantazji. O ile w pierwszej części filmu Majewski trzyma się bliżej realizmu, odsłaniając absurdy życia i dojrzewania w komunistycznej Polsce, o tyle w drugiej zatraca się w onirycznej poetyce i projektuje liczne spotkania protagonisty z jego idolami: od będącej obiektem erotycznych fascynacji Brigitte Bardot przez rozbudzających pasję do rocka Beatlesów aż po Simona Templara z serialu "Święty" i paru innych, których nazwisk, jeśli pozwolicie, nie zdradzę. Nietypowa podróż Adama po korytarzach pewnego hotelu i rozmowy z ikonami kultury stanowią tu ekwiwalent samopoznania, przekroczenia dziecięcej naiwności, ale też poszukiwania wciąż nieobecnego ojca – męskiego autorytetu zdolnego pomóc w uporządkowaniu chaosu nastoletnich myśli, wątpliwości i obaw. 

Pierwsza część filmu przypomina nieco "7 uczuć" Marka Koterskiego, bo z podobną mieszanką humoru, ironii i delikatności obrazuje radości i niedole dzieciństwa. Majewski nie ogranicza się do krytyki zmurszałego systemu edukacji, opartego na surowej dyscyplinie i mechanizmach indoktrynacji, ale obserwuje też zalążki buntu i niezgody na zakłamaną rzeczywistość w relacjach Adama z matką, która zasłania przed nim prawdę o ojcu. Z jednej strony bohater kocha rodzicielkę szczerą, bezgraniczną miłością, z drugiej zaś – kwestionuje jej coraz mniej wiarygodne wyjaśnienia i jest bardziej wpatrzony w wyimaginowany portret taty-lotnika niż powszedni wizerunek mamy-gospodyni domowej. Jego buntownicze postawy raz zyskują kontekst polityczny (gdy rzuca gruszką w portret Gomułki), innym razem – kontrkulturowy (wspólne granie z kumplami zachodniej muzyki), a czasem – erotyczno-inicjacyjny (wyprawa do kina na "Pogardę", by podziwiać nagą Bardot). Ekranizując rozmaite przeżycia i przygody chłopaka, Majewski przetwarza własne wspomnienia i, o dziwo, nie wpada w pułapkę przesadnej nostalgii. Daje się wyczuć na ekranie ciepło i empatię względem bohaterów, a także ich niedoskonałego, pokiereszowanego świata, jednak film zabarwia też gorycz wypływająca ze świadomości porozrywanych więzi, zawężonych perspektyw czy destrukcyjnego wpływu ideologii i systemowej kontroli (reprezentowanej przez funkcjonariuszy UB odwiedzających matkę Adama). Nieprzypadkowo kino staje się portalem do innego, bardziej atrakcyjnego, pociągającego uniwersum, gdy realia za oknem przytłaczają, tłamszą oraz rozczarowują młodzieńcze ambicje i pragnienia. 

Majewski wyznaje wiarę w mitotwórczą, a nawet światotwórczą moc filmu, czyniąc z seansu "Pogardy" przełomowy punkt w historii Adama i pęknięcie w całej narracji. To, z czym obcujemy później, powinno teoretycznie wznieść "Brigitte Bardot cudowną" na wyższy poziom – oniryczno-symboliczne sekwencje odwołują się przecież do "Nostalgii" Tarkowskiego, czerpią garściami z surrealistycznych wizji Hasa i literackich propozycji Schulza, posiłkują mitologicznymi toposami, plączą Wielką Historię z kameralnymi losami jednostek. Reżyser śmiało i bez kompleksów odwzorowuje nierealne, na poły zabawne i niezręczne spotkania Adama z ubóstwianymi ludźmi, których plakaty i zdjęcia wiesza nad łóżkiem, a jednak coś tu ewidentnie szwankuje. Iście barokowy zamysł, nasuwający jeszcze luźne skojarzenia z Fellinim (ulubionym twórcą Majewskiego), nie wystarczy. Świat wyobraźni bohatera wygląda niestety dość ubogo i tandetnie, czego najbardziej rażącym przykładem są kiczowate stroje Beatlesów, przypominające raczej ich cyrkowe repliki, oraz komputerowo wypreparowana panorama Wenecji, strasząca zza okien hotelowej restauracji. Co gorsza, Majewski inscenizuje drugą część filmu bez polotu, nad wyraz statycznie i klasycznie, nie wzmagając naszej ekscytacji odkrywaniem fabularnych zagadek i zwyczajnie nużąc wytartymi frazesami wypowiadanymi przez legendarne postacie. Artyści i filozofowie stający na drodze Adama nie przekazują mu wcale prawd objawionych ani uniwersalnych mądrości, tylko formułki brzmiące staroświecko i enigmatycznie dla złaknionego drogowskazów nastolatka. Oni sami upodabniają się z resztą do eksponatów z muzeum figur woskowych, którym brakuje witalności, autentyczności i charakterologicznej głębi. Może z wyjątkiem Bardot, którą Joanna Opozda wyposaża we wdzięk, seksapil i zadziorność. 



Majewski poświęcił chyba zbyt wiele czasu na zmaterializowanie podświadomości bohatera i zapomniał wpuścić do filmowej machiny więcej życia, dynamizmu i formalnej inwencji. Zdarzają się tu oczywiście sceny nieprzeciętne i imponujące, jak pogrzeb portiera, lecz otoczone zbiorem koturnowych, plastikowych odpowiedniczek nie mogą wybrzmieć. Symbolem rozczarowującej klęski, którą okazuje się "Brigitte Bardot cudowna", jest gigantyczna rakieta pojawiająca się w finale. Ta z pozoru niesamowita fabularna atrakcja, fajerwerk, na który nie pozwoliłoby sobie większość polskich reżyserów, nie wywołuje zamierzonych emocji, co najwyżej wielkie, przeciągłe zobojętnienie. Reżyser pragnie nas zadziwiać, czarować, olśnić kolejnymi pomysłami, lecz zamiast wystrzelić wysoko w górę, stopniowo opada i traci panowanie nad narracją. Opowieść upozowana na doniosłą, wielopłaszczyznową i odkrywczą przemienia się mimowolnie w swoje skarlałe, uproszczone i wtórne odbicie. Czy czar Majewskiego bezpowrotnie prysł?   
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones